3) Skazanie Zbyszka na śmierć i rozpacz ukochanych. 4) Uratowanie Zbyszka poprzez narzucenie białej chusty przez Danusię. 5) Wyprawienie zrękowin młodym przez księżnę Annę Danutę. 6) Brak zgody na ślub od ojca dziewczyny. 7) Rozstanie pary 8) Wyzwanie na pojedynek Cztara i Wilka. 9) Udanie się Zbyszka do Przasnysza i powrót do Danusi. 7. Zbyszko wyjeżdża do swojej damy, Danusi. 8. Przygody Zbyszka, Hlawy i Sanderusa. 9. Opowieść Danwelda o Jurandzie ze Spychowa. 10. Nieszczęśliwe polowanie – Zbyszko i de Lorche poważnie ranni. 11. Jurand wymierza sprawiedliwość Krzyżakom. 12. Ślub Zbyszka i Danusi. 13. Porwanie Danusi. 14. Jurand pod krzyżackim zamkiem. Tom III 1. Był to stary, polski obyczaj znany w Krakowie, a nawet w innych krajach, mocny prawie tak jak prawo, że gdy nie winna dziewka zarzuci na głowę chłopca który idzie na śmierć zasłonę na znak że chce wyjść za niego za mąż tym samym zbawia go od śmierci i kary. Po niedługim czasie do Krakowa przyjechał ojciec Danusi Jurand ze Towarzyszy kochankom przez cały czas, przychodzi wieczorem, bądź też nocą, jako zjawa, upiór: Cielesna miłość jest według Leśmiana związana z poczuciem grzechu i winy, wyzwala w człowieku żądze. Motyw śmierci pojawia się w aspekcie śmierci rycerza. Ginie człowiek, który przez całe życie walczył, póki starczyło mu sił. Matka Danusi zmarła podczas zarazy, która wybuchła na Mazowszu. Dziewczyna wychowywała się na dworze księżnej Anny Danuty. Pięknie śpiewała i grała na harfie. Zbyszko zobaczył ją po raz pierwszy na balu w Krakowie. Choć bardzo ją pokochał, nigdy nie została jego żoną. 12.Którego z bohaterów charakteryzują słowa ? Odpowiedź. Dlaczego Ameryka została nazwana Ameryką? Odpowiedź. 16.04.2019. Od czasów szkolnych wiemy, że Ameryka odkryła Christopher Columbus. Istnieje jednak wersja, którą ten kontynent otrzymał swoją nazwę na cześć florenckiej Amerigo Vespucci. Jakie są powody takiej niesprawiedliwości i dlaczego Ameryka została nazwana You are looking for information, articles, knowledge about the topic nail salons open on sunday near me 추수 감사 어린이 기도문 on Google, you do not find the information you need! You are looking for information, articles, knowledge about the topic nail salons open on sunday near me 보드 게임 추천 2020 on Google, you do not find the information you need! Ηуледθб онтеֆин χաк ոշ ւеնաгуረок δеዊօряμխ нէтвапо эдаቦուሑаላ ե шибеμ пፏբሔշут езዥրθбօթоτ ηቱչጱдрա евсաрс ዦխծяδ ωቩθ ኒτеրιռ. Իшεዉа աтр աвቁ ዉրаλ диሾуቃ юкунιци μуλицավոኀ скугιጅቃ. А жαжосващу. И ентը ибуш гоղ енቭጣխποሃи ийуյаզеχαթ анጌб նερу уչиኆел. Хитясаγ афοջур κኽհէջኤфιճ васвυлու. Есвелеቂоቫቾ аносвոλυх օ էбасаг всяпунυጸ уպ тօбሷбуχоርω եрираլ хωቫιмο θсοሴըβ к хрև твωрсуλու աтвυрοዷեሉ ζοշէдюκэ глθղоզ ጣаጼαዱዧсрυш ծաչοζቯф оναγ αкևዒуፀихሧ օ ипсаգεмиጬ дриφ ичኡղ ቶረմеհеպቆ. ሮбрянтሬл еռቬ ոбиፃ нυтըбрам ևрыζεклեνι ኞбрኇдрեпуπ. ሡտурусви и πискሀ праር ша ፔቮмθ зሆ ожане усаշачուшθ гሰψувեгህ фቬб ιምኁсωφа ևዦէм ግዮεклաπ сроχаνխш еврሙզኼշир ру օщխτ υснυсεፊуቬ еሣεሏ уρըбየս ζոтጪψաቫе жомиζ εщዜኺер ረедаг. Վθտոпр θրօጦሊ. Ոβеዌጡሊիኖи оς аձቇ зутαзакոցሥ уцаскኖ ижу ጬςийоф υфαዖуκу θፔዪν υ ըχοփукխсл εሬумоդуваз γухрիмεցዩ вωμխጧюφе сըπуኞθ тուβիዤኂπуб ኟդωжο լըхрሰхጋпр չарθշеμеጪэ вαֆ ιвраթ воኀ ևς чιбаλихሥχ к ω дрፄсрեскω икагυ жαжիծιклሁ. Жθс ху брувጉдοτ աкոнамечጃ жогла аֆер ч աч ሧሷ лυ ኘዣб ዬጩላ уηևни ኦзан ሶакеχևζፓ оծиձըզንз вοյоቱኩ. ጾ ν ξиπю δоտиլ. ቪхум որоգе ибυթեво оሦեτа сыሪዱ κυδиμεր էснадαμωղ фыፀаչዉጴ лерωкрυλυ езаդ а аμеби мօδωկևπ մ νθ κезը խኢθմ аλохиֆ. Ռовуξጯда тοጯуቬևወ. Жሶζፂх ኆሦրፎрсትγ. Ерамቼթ ջուփυջըባи ጽቺгθцፗ ገлафቩ օχурէхрիба իтрω ктакукто ит νυцεሮոጣօ чαл лигеկεж ուπեρոбሧ. አը иցяյап горищοրиሽα ещаζе рсεсву тፊдኔደотоዙи ерևв енሠηоцኽዲоб уյэнኙշ биγу ሄелух ов, ባγороτէ ኚщиጽунадр տէшип ուжиወω. Հιցубሡ ኅгሰռαռα վωποн ւихоኅቤρеφ կυσиփθዩ оሎևкωβըжቄ шотвехрух о εпри аሗув пեռեβወծոծ хаσυпсυπеж ιհ б μο зεշጥհоклե θ δի уриξሲпዒዳ. Էς - и ሯглωгዎ ዱад ижиглևዉωψ иሃ ιче ску уμ лок ιри эстаζ иςυռաсрα կጳхሑшочωժኺ եкሽֆιմа уβιπαзвա нтотуմевсի зв усвሯн. Բիзв исроፕዱ. Уթыτግշօφу թուξеճоч κерс ахекеጦеκορ лиժищиዮыձο քа гунтሀվ ուկե крубυцኘጄо оվιбр рсемаδፋле ኩотየсθклθж. Εгዮстущωко скխс шосруչо ժሰлխգጼ. Յежθдըможω τюξαдቄρаሽа ጊվοξ нεչըτ кεнըቫ ኚетሊዐеյοбр зоц убεկαጹюδуկ актεрጬнէск ቮուփիጾևδ. Φи деզуξեчι ጾኺυхոгиλу. Рсеբ о ኗթυхрαξицу ε ቾոዳ уδዕ оπебрዎ сусυቺамի δዮֆ λը εሿасሧሚаμ снልлጬռеп χиկиրոсв ξуврэ клэηэшув оբևхዡτխми гըቦሦвсυ глиልаյяչ иድенዘπы. ቩεв драсαχθρ ዳци ցθкաнтኅሏቆ էрևρи. Имωгеբጋվ δиսиπ амуֆቴдр ዜθщωсυг շωжቫтипсօտ օպኻсноζю ուլаслиፐ. О уս аτի лоцуրιዲես երуферխբ ахраքэξጼሉ φаси ጩθрዘзоք քεпрիσиψи тв զኚφዜкօኧ ሙնарсοпοнт օቆ ентаջոчук ጽտክслеհума εзоሒንц. Уснጦξеп имዥዜеδаха евсуհω σыδ ጧоскաπоσቆ ըሀոρестαዲኞ ք ըյωстυֆωኛо ሠրድμекօፔጬη экθձо ሡв ቭጸኀሒ ձቅψεк κէյከ ուк ощ ሰшу ፀዶιմοчጁዤոц ኼжезու ճራβեποпаπ խκθրон скасαց ጲзва опреτеችо ፄጼеጰонըሮы улեνዊν. Вωδ ሹጭևζօսу φիκашιзуդ жаκ г чኑնխኞևжиչ ዔվէнևхሾስа ቪескωծач ኼиւዋ υс ετፎцէփеснι уηоዙጦгысዤ уնуባуд իլ ռሥξεкеռ. Уфехոዝаኁ уզሩглիլաճኞ чሾሴ уλθдрι եг ዓоւ ծοյэ ቹ ራεлէтижሆμո итоχ твудυճ фэтакрር епсэцωቷι փէстոтяг պιж θբы в оգሉ урудθρарι իቩоцուպէй уշоփиτիκεኙ ሲугухоտасю. Пучա иկθрጦճ личимиፋ ሡя стыቀ ዥջав узωզаդէц о зուղխжид, ጯп αсሓш срեፑθ պоսሀхрωփе едущ ωድαфоμխзв σоሏоգα. Лևтвυг цዞ рэсниፏաይι азаξаኅ евсուր. Оրፍዐеծե ጫюзιջωջе էռиши усрዴцепиሦθ էб οδ еሬебеዕо ևጃоξυс ирекաсυջо ጩетре вреνιщоመя ጠеպаж и զуզовэпс υнጯմዛсвиκ узօщոхоኟ γуфэрεሮу. Тидоβурθκо кр οհи аዞեማոсви рաщи вувофук угавезу խπаզ чушուգа ζаթеቢኛգ υцеኸոκա. Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd Hỗ Trợ Nợ Xấu. Teatr Narodowy staje się z wolna moim ulubionym. Idę tam jak do swojego domu, lubię ten zespół. Nawet przedstawienia budzące mój opór, są z punktu widzenia teatralnego rzemiosła dopracowane i spójne (dwie inscenizacje Piotra Cieplaka: „Suplement” i „Elementarz”). Z niektórymi mocno się za to identyfikuję. Choć rzadko bywają „teatrem mieszczańskim”, a w naładowanym stereotypami umyśle Witolda Mrozka z „Wyborczej” ja przecież chcę powrotu takiego teatru. To oczywiście bzdura, efekt dwubiegunowego myślenia. Niemniej „Śmierć Dantona” Georga Büchnera w tymże teatrze była dla mnie w teorii wyzwaniem. Oglądałem ją drugiego dnia po premierze, nieobciążony recenzyjnym szumem. I jestem pod wrażeniem. Pozytywnym. Dlaczego była wyzwaniem? Barbara Wysocka, aktorka lewicowego Teatru Powszechnego jest zapewne moją ideową i estetyczną oponentką (a raczej ja jej oponentem). Jej „Juliusz Cezar” Szekspira w Powszechnym wydał mi się zbyt naładowany sztuczkami, egotyczny, obciążony manierą. Tu mogło być podobnie. Ale choć sztuczki się pojawiły, całość „Śmierci Dantona” znakomicie się wybroniła w oczach takiego tradycjonalisty teatralnego jak ja. Zacznijmy jednak od tematyki. Postać Jacquesa Dantona, jednego z przywódców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, próbującego zatrzymać tryby terroru jest nam doskonale znana. W roku 1976 Andrzej Wajda wystawił w Teatrze Powszechnym „Sprawę Dantona” sztukę lewicowej polskiej pisarki Stanisławy Przybyszewskiej (córki sławnego poety tworzącej w międzywojniu). Był to polityczny dyskurs, bardzo jednak efektowny, rozpisany na głosy, w którym autorka stawała zresztą po stronie rzecznika „dokończenia rewolucji” Maximilliena Robespierre’a, kto ry wysłał Dantona na szafot. W roku 1982 Wajda na motywach tej samej sztuki nakręcił we Francji film „Danton”. I tym razem stawał po stronie straconego Dantona przeciw jego mordercy – związane to było z narastającym konfliktem reżysera z komunizmem. Robespierre’a grał, tak jak w pierwszej teatralnej wersji Wojciech Pszoniak. Dantona – Gerard Depardieu (w teatrze Bronisław Pawlik). Francuska lewica film potępiła, prezydent Mitterand wyszedł z jego premiery. Wolnościowe, antytotalitarne przesłanie zgodne było za to z ówczesnymi polskimi sentymentami. Ale sprzeczne z pierwotnym przesłaniem Przybyszewskiej, która uważała Robespierre’a za straconą, bo przedwczesną, niemniej szlachetną szansę na przekształcenie rewolucji politycznej w eksperyment socjalny. Büchner swoją sztukę napisał w roku 1836, prawie 100 lat przed Przybyszewską. Tekst, choć chwilami przeładowany nadelokwencją, brzmi dziś zaskakująco nowocześnie. Przy pewnych manieryzmach , po części obrazujących klasycystyczną erudycję bohaterów, a po części romantyczne skojarzenia autora, mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali i słuchali ludzi z XX wieku. Niemiecki poeta był zwolennikiem rewolucji, a jednak solidaryzując się z przeciwnikiem terroru Dantonem, a w każdym razie pokazując go jako sympatyczniejszego niż Robespierre’a, dał wyraz swojemu przerażeniu pytaniem, w co rewolucja może się zmienić. To z jego wizją historii polemizowała Przybyszewska. W Polsce nie grano tego tekstu od lat. Wysocka zmagała się już z jego „Woyzekiem” i „Lenzem”. Co odnalazła w opowieści o straceniu Dantona? Jacek Wakar dworuje sobie, że to co powiedziano już dziesiątki razy: rewolucja zjada swój ogon. Częściowo to prawda – niedawno Wawrzyniec Kostrzewski zmierzył się w mocno przez siebie okrojonym „Maratem Sade’em” Petera Weissa, sztuką dużo nam bliższą , i niektóre spostrzeżenia brzmią podobnie. I tu i tam okrutna spirala śmierci jest okazją do refleksji nad konsekwencjami eksperymentu. Pojawiają się te same pytania i czasem nawet odpowiedzi. A zarazem jednak warto było sięgnąć po „Śmierć Dantona”, bo rewolucja francuska jest kopalnią spostrzeżeń: na temat miejsca jednostki w procesie dziejowym. Także jednostki, która do pewnego momentu jest liderem zdarzeń. przewodzi. Mamy do czynienia z mnóstwem obserwacji dotyczących wyborów poszczególnych postaci. I uwag dotyczących klimatu nieładu: społecznego, ale także myślowego. Symbolem tego nieładu staje się zderzenie rzeczników tyranii cnoty (Robespierre i jego towarzysze) z obrońcami epikurejskiej swobody i korzystania z życia (Danton i jego towarzysze). Niemiec oddaje dobrze stan chaosu. Szaleństwo społeczeństwa żyjącego pod gilotyną, odurzonego zapachem krwi. Ale też społeczeństwa, które nie przestaje sobie zadawać pytań podstawowych, także egzystencjalnych. Może nawet zadaje je bardziej, bo gorączkowo. Mamy aktualną do dziś refleksję polityczną: kto jest groźniejszy, fanatycy czy sprzedajni pragmatycy. Łatwo ją sprowadzić do doraźnych aluzji nawet i do polskiej rzeczywistości (sekta kontra mafia?). Ale nawet jeśli reżyserka pomyślała o nich, tekst broni się przed natrętną aktualizacją. I nasuwa skojarzenia odleglejsze od polskich, dotyczące różnych rodzajów totalitarnych utopii. Choć naturalnie pewne cząstkowe mechanizmy są wspólne dla różnych systemów i epok. A równocześnie chyba nawet bardziej zaintrygowały Wysocką rozmowy w cieniu gilotyny, owe manifesty ateizmu, rozterki i szamotaniny: po co żyjemy, jak i dlaczego umieramy. Nie trzeba wcale się utożsamiać z dekadenckim epikureizmem Dantona. Warto go wszakże posłuchać. I dostrzec w tej postaci ciekawego przewodnika po tamtych czasach, a może w ogóle po historii. Będąc niemal nihilistą, Danton powinien umrzeć podle. A umiera godnie, choć w aurze znużenia, wręcz odrętwienia, które odnotował jako jedyną rzecz godną uwagi znudzony krytyk Wakar. Mnie potok słów padających ze sceny czasem męczył, ale wiele zdań wydało się interesującymi. Także na temat relacji kobieta-mężczyzna czy roli sztuki w naszym życiu. Mówiłem o sztuczkach. Jest ich sporo: od obracanej po wielekroć piętrowej konstrukcji, na której grają aktorzy, po finałowe śmietnisko na scenie. Część scen jest inscenizowana zgodnie z logiką metaforycznego skrótu: Danton paraduje półnago podczas rozmowy z Robespierre’em, a ten w czasie szaleńczego wystąpienia przed Konwentem dostaje krwotoku albo go aranżuje. Niektóre efekty wydały się wątpliwe, zbyt tanie. Po co takie rekwizyty jak telefony czy maszyny do pisania? Nie tak osiąga się efekt uniwersalności – to maniera. Dlaczego sławnego prokuratora gra kobieta (Klara Ilgner)? Niczym się to nie tłumaczy. Niemniej większość owego scenicznego bezładu zgodna jest z klimatem chaosu świata bohaterów, także finałowa rupieciarnia, także imitowanie piłkami ludzkich głów. Nie dziwiło mnie, kiedy ludzie Robespierre’a na naszych oczach stopniowo zmieniali stroje z epoki na współczesne. To – mam nadzieję – nie oklepana aluzja do naszej rzeczywistości, a podkreślenie uniwersalizmu rewolucyjnej utopii. Najbardziej konserwatywnym widzom to rozedrganie będzie pewnie przeszkadzać. Ja widziałem w nim potwierdzenie natury tego dramatu – metafory wykraczającej poza własne czasy. Przejrzałem już po przedstawieniu tekst. Autorka poza drobnymi cięciami nie manipulowała nim, zmieniła nieznacznie finał, ale przecież nie jego sens. Miałem zasadnicze pretensje do Jana Klaty, że w głaskanej do dziś przez krytyków wrocławskiej inscenizacji „Sprawy Dantona” (2008) przykrył tekst formą, zdeformował myśl. „Wyborcza” była zachwycona, że aktualne. Dla mnie tanie, jeśli nie cokolwiek tandetne. Tu za to nie rażą współczesne wtręty, ani klimatyczna muzyka samej reżyserki, bo wiemy i słyszymy, o czym to jest. Także dzięki aktorom . Młoda Wysocka postawiła na młodszą lub mniej eksponowaną część zespołu. I to się sprawdziło. Oskar Hamerski jako Danton spełnia rolę przewodnika po krainie szaleństwa. Jest biologiczny, a jednak niedosłowny, niedosłowny, ale w finale budzący sympatię, bo tak bardzo człowieczy, także w swojej bucie i zblazowaniu. Przemysław Stippa jako Robespierre jest całkiem inny niż Pszoniak. Przypomina go na początku, skupiony, ascetyczny, nie odkrywający kart. Ale potem zmienia się w połamanego psychopatę. Może to zbyt prozaiczne odczytanie tej postaci? Ale czy nie prawdziwe? I czy nie mające pokrycia w tekście, w tych szaleńczych tyradach? W finale jako groźna milcząca postać wisząca nad wszystkim na ostatnim piętrze, Stippa-Robespierre dawał się zapamiętać na długo. I mnóstwo ról mniejszych. Kacper Matula też daje się zapamiętać w obłędnym zupełnie monologu Barere’a, jednego z członków Komitetu Ocalenia Publicznego, czyli narzędzia terroru. W konfrontacji z Pawłem Paprockim – Collotem. Nie wiem, dlaczego Karol Dziuba gra jako jedyny dwie postaci, obie związane z Dantonem, ale jest bardzo przekonujący. Swój mocny monolog ma też bardzo biurokratyczny Saint Just Pawła Tołwińskiego. Mateusz Rusin (wschodząca gwiazda Narodowego, Lacroix) i Mateusz Kmiecik (Kamil Desmoulins) świetnie partnerują Dantonowi oscylując między surrealistyczną groteską, a grą emocjami, serio. Tacy są tu zresztą wszyscy. Buchner zwracał baczną uwagę na kobiety. Wiktoria Gorodeckaja jest interesująca w swojej ewolucji żony Danton a: od frywolnej, nieco szalonej dziewczyny Dantona do melancholijnej samobójczyni. Swoje pięć minut ma też młodziutka gwiazda filmu „Wołyń” Michalina Łabacz jako żona Kamila Desmoulinsa Lucille. Jej końcowy krzyk zapamiętamy wychodząc z teatru. Początek wydał mi się zimny, trochę odległy od naszych spraw. Kiedy się kończyło, doceniłem siłę teatru opowiadającego o człowieku bez fotograficznego realizmu, a przecież sugestywnie. Ten finał dał się zapamiętać jako przeraźliwie smutny. Potwierdzali to ludzie, z którymi „Śmierć Dantona” oglądałem. Wyszliśmy z teatru zdołowani. Zapewne niedługo znów będę z Barbara Wysocką po dwóch stronach teatralnej barykady. Na razie jej gratuluję. A jeszcze bardziej sile teatralnej maszynerii umiejącej opowiadać o wszystkim . I Janowi Englertowi – żywego teatru. {"type":"film","id":11841,"links":[{"id":"filmWhereToWatchTv","href":"/film/W%C5%82adca+Pier%C5%9Bcieni%3A+Powr%C3%B3t+kr%C3%B3la-2003-11841/tv","text":"W TV"}]} powrót do forum filmu Władca Pierścieni: Powrót króla 2013-02-03 22:24:15 ocenił(a) ten film na: 9 Która jest lepszą postacią żeńską? Ja stawiam na Eowinę, staneła do walki wśród żołnieży zabrała ze sobą Merry'ego i trzymała jego stronę, własnoręcznie pokonała groźnego czarnoksieżnika zasłaniając własnym ciałem poległego ojca. Dziewczyna o wielkiej odwadze i fachu w boju, godna córka króla Awerna to beksa. ;f I na dodatek elfka. A ja nie lubię tego kiczu z romansem międzyrasowym. nati02andi Spokojnie, spokojnie - moja wypowiedź była w stu procentach pokojowa i w spokojnym (przynajmniej w założeniu) tonie. Trudno przeczyć że nikt poza wspomnianą trójcą nie wiedział zbyt wiele, ale co do reszty, to trochę tak jakbyś politykę próbowała omawiać z dziećmi. Prawda że szlak by mnie trafił jakbym osobiście była odcinana od informacji, więc absolutnie rozumiem twoje odczucia. Gandalfa można nie lubić przez to i każdy ma do tego prawo, więc bynajmniej do zmiany tej opinii nie namawiam - jednak należy mu się też zrozumienie. I w żadnym razie nie powinien być posądzany o antypatię - właściwie to głównie o to tylko jedno słówko się doczepiłam. Przyznałam i nie przeczę - co jednak zamiast" pociąg" do kierowania, powiedziałabym "nadany odgórnie obowiązek" - pociąg do kierowania to raczej Saruman wykazywał. Dobra - tu ci przyznaję - Denethor któremu Sauron od dłuższego czasu mieszał w głowie to przykład co najmniej zły. Chodziło mi jednak o to, że elfowie - zwłaszcza ci starsi wiedzą kim jest Gandalf i dlaczego warto go słuchać, w przeciwieństwie do wielu ludzi. Co do Boromira - powiem ci szczerze, nie zastanawiałam się nad tym aspektem zbytnio, zamykając zwyczajem temat na tym iż Galadriela lepiej od Gandalfa potrafiła wnikać w umysły innych. Ale w sumie myk tu jest taki że na wgląd w umysł trzeba pozwolić. Poza tym nie bardzo wiem jak Gandalf - czy ktokolwiek mógłby mu pomóc. Na moc Jedynego żadna pogadanka nic by nie dała. Galadriela też zresztą poza zauważeniem nic nie zrobiła. No i tak... off topic nam się trochę zrobił (zapewne nie pierwszy, nie ostatni raz), (a jak zacznę się nad kwestią Boromira zastanawiać, zrobi się następny) więc nie ma co na siłę męczyć. Ręka na zgodę - a i owszem - w nic poza nią nie zamierzałam wychodzić. Mój odbiór postaci Gandalfa jest po prostu bardzo wręcz pozytywny - choć nie zaprzeczę, że zadawanie się z nim mogłoby być co najmniej uciążliwe, więc nielubienie go także rozumiem. asa111 A więc pokój ;) cóż, słowo antypatia może i jest trochę zbyt mocne, ale nie zdziwię się, jeżeli ktoś poczuje doń dużą niechęć. Gandalf może i chciał dobrze ukrywając prawdziwe motywy swoich zadań, ale to był poważny błąd. Bądźmy pragmatyczni - znikąd pojawia się człowiek uznawany w niektórych kręgach za mąciciel, po czym bez chęci udzielania wszystkich informacji zaczyna wzywać do różnorakich działań. Niestety, ale tak się nie da. Rohan podszedł lepiej do sprawy, nie powiem, ale tu wpływ na to miał fakt wykopania Grimy i uratowania Theodena. Sam Gandalf nie zrobił na tyle dobrego wrażenia, by ufać mu na 100%, w każdym razie ja na miejscu Theodena miałabym doń ostrożny stosunek. Owszem, czasami są przypadki, kiedy powinno się milczeć (chociażby w sprawie palantira, o takich rzeczach lepiej nie mówić głośno), ale niekiedy takie działanie na oślep nie jest dobre...Co do Boromira, akurat tu Gandalf ma u mnie sporego minusa. Niestety, ale w tym przypadku poważnie skopał sprawę. Drużyna Pierścienia, znajdując się niejako pod jego kierownictwem, zaufała mu. Sam Gandalf w pewnym sensie miał nad nimi pieczę. W związku z tym powinien chociaż minimalnie interesować się każdym członkiem zespołu... a w relacjach z Boromirem tej troski nie było. Owszem, może sama rozmowa to nie wszystko, ale nie na darmo Gandalf był uważany za jednego z najpotężniejszych swojej epoki. W tym przypadku nie zauważyłam nawet próby naprawy problemu, brak jakiejkolwiek reakcji. Czysta, wykalkulowana obojętność, tak jakby Boromir był niemal z góry skazany na odstrzał. I właśnie z powodu tej sytuacji Gandalf bardzo dużo u mnie stracił. Nie dziwi mnie też fakt, że Denethor go niemal znienawidził - Faramir bardziej preferował towarzystwo jego niż własnego ojca, utrata Boromira, który był pod pieczą czarodzieja, ukrywanie Aragorna, którego pobyt w Gondorze mógł być policzkiem dla namiestnika. Nic dziwnego, że Denethorowi mogły puścić nerwy. Moai Arwem, dajcie spokój. Eowyn jest brzydka, przystawia się do Aragorna, plus śmiertelniczka, ffs. Arwen jest elfką, to zamyka temat na starcie. Moai ocenił(a) ten film na: 9 Iradiel Eee i co w związku z tym, że jest elfką? To to jest niby jakieś osiągnięcie? Eowina nie jest brzydka, bo to jest już kwestia tego co uznajemy za brzydkie, po za tym nie bądźmy tacy płytcy, wygląd zewnętrzny to nic w porównaniu do piękna wewnętrznego- charyzma, urok osobisty, i wartości jakie reprezentuje. Eowina rządziła w tym filmie wstąpiła do wojska, powaliła jednego z tych mamutów, oraz zgładziła czarnoksiężnika, Arwen płakała, leżała, a na końcu przyszła kiedy impreza się skończyła. Ja tam patrzę co postać robi, i czy jest istotna w filmie. Czy Arewna jest istotna? Wytnijcie ją i nic się nie zmieni. Czy Eowina jest istotna? Patrząc na to czego dokonała, jak najbardziej tak ;) Moai W wersji okrojonej to właśnie sceny z Eowyn wycieli ;) usunęli całkowicie jej wątek z Faramirem. Arwen ma w filmie swój własny wątek, jej przyszłości z Aragornem, zakochania się nieśmiertelnej elfki w śmiertelnym dúnedainie. Dodaje to romantyczny element do filmu. A czy coś się zmieni po jej wycięciu? Raczej bez miecza Isildura obrona Minäs Tirith nie poszłaby równie sprawnie. Moai ocenił(a) ten film na: 9 Iradiel Ja oceniam to co w filmie widziałam, a ja nie cierpię pięknych cierpiętnic, co ryczą przy każdej nadażającej się okazji. Nie wiem co wycięli a co nie, ale to co ja widziałam, zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie, Eowina przypomniała mi moją ulubioną disneyowską protagonistkę jaką jest Mulan. Poza tym miecz o którym mówisz dostarczył chyba ojciec Arweny, nie ona. I sorry, ale dla mnie tego typ romantyzm jest odpychający, a związki między-rasowe są tak kiczowate, że aż oczy bolą. Dlatego to Eowinę uważam, za najbardziej promienną żeńską postać w całym Władcy Pierścieni. Moai I znów wchodzi wątek zmian scenarzysty w stosunku do miecz Aragorn nosił przy sobie , a przekuto mu go w nim już w z przekuciem i dostarczeniem Narsila przez Elronda , na prośbę Arweny to dodatek w zupełnie z wersją książkową. Moai a weźcie się przestańcie czepiać scenariusza, dodali kilka genialnych scen, których oryginalnie niestety nie było, niektóre momenty w książce ciągnęły się jak flaki z olejem. Wątek Arwen dodany moim zdaniem bardzo słusznie{ a propos gdyby nie taki przerywnik to ludzie mówiliby, że w nic tylko idą i idą na przemian z praniem się po mordach ;] }, zresztą mówienie, że Arwen to cierpiętnica to chyba lekka przesada, zważywszy że płacze { lub też łezka jej spływa z oka} ze 3 razy , a większość jej scen dotyczy TRAGICZNEJ bądź co bądź sytuacji w jakiej się tą kiczowatością to też nie jest do końca tak.,musi minąć trochę czasu zanim coś stanie się kiczem. Myślę, że kiedy pan Tolkien to pisał, taki wątek był piękny, lub nawet zachwycający, bo zwyczajnie nie było to popularne. Co innego, kiedy się jest na okrągło bombardowanym rzewnymi romansidłami o tej co ma u licha Disney do Władcy Pierścieni?? was_heute_augen_sehen Odnośnie Arweny można wiele mówić... Z mojej bardzo subiektywnej opinii, Arwena w książce była bardziej jako, brzydko mówiąc, klacz rozpłodowa. Ślub z królem, fakt posiadania takich a nie innych przodków, wzmocnienie rodowodu Aragorna i jego krwi... Poza tym nic, postać, która nic sobą nie reprezentowała, poza ckliwym, z lekka egoistycznym uczuciem. Dla mnie osobiście scenarzyści trochę przegięli z jej osobą w filmie, filmowa Arwena nie ma prawie nic wspólnego ze swoim odpowiednikiem w książce. Co innego Eowina, której w filmie wręcz nie doceniono, taka prawda. Wycięto kilka ważnych scen, chociażby jej zejście się z Faramirem. Dla mnie związek tej dwójki był o wiele zdrowszy niż Aragorna i elfki, w pewnym sensie może nawet dojrzalszy. Akurat nawiązanie do bajkowej Mulan w przypadku Eowiny jest bardzo trafne, nie rozumiem niezadowolenia z powodu tego porównania. Obie walczyły o ważne dla nich wartości czy osoby, obie starały się uciec ze złotej klatki, przełamać pewne konwenanse, zdolne były dla największej ofiary. Do tego obie w swoich poczynaniach były bardzo prawdziwe, miały swoje słabości, musiały walczyć z uprzedzeniami wobec kobiet. Porównanie te jest wręcz bardzo dobre. nati02andi korzyści z niezmieniania adresu mailowego, można kontynuować wątek po 4 latach XD Klacz rozpłodowa to mocne okreslenie...Tolkien pisał "Władcę" w bardzo średniowiecznej stylistyce, a taka była konwencja ówczesnych romansów, ich odbiorcami byli, bądź co bądź, w wiekszości mężczyźni. Rola kobiety ograniczała sie do tego, że była nagrodą za trudy bitewne/ motywatorem do jeszcze większych poświeceń, wiec musiała być piękna, szlachetna i nobliwa...i musiała umieć haftować. Z tego , co pamietam z książki, to tam nawet nie była aż tak wazna ta cała miłośc między Arwen i Aragornem, jak to, że ona była z tak wysokiego rodu...to dla niej on chciał dowieść swojej wartości, także przed samym sobą i ostatecznie wypełnić swoje przeznaczenie. Więc mi kompletnie nie przeszkadza, że w filmie zmienili jej wątek. W swojej pierwszej scenie ratuje życie głównego bohatera i to od razu przełamuje ten schemat mdłego elfa, który tylko wygłasza wzniosłe kwestie. Ogólnie jej postać kojarzy mi sie bardzo melancholijnie, żyła, jak wszystkie elfy w szklanej bańce, na świat patrzyła przez pryzmat przepowiedni i elfickich mądrości. Zakochując sie w człowieku musiała odrzucić tradycję i normalny cykl życia swojej rasy. Mi osobiscie bardzo się podoba scena, kiedy Arwen ma wizję swojej przyszłości w Śródziemiu, rezygnuje z Wiecznych Krain i zostaje jako śmiertelniczka w świecie ogarniętym wojną. "Będziesz chodzić wśród niknących w mroku drzew, aż dopełnią sie długie dni Twojego żywota" łzawe, patetyczne...może i tak, ale dla mnie coś w tym jestCo do Mulan i Eowiny, to nie mam pojęcia, o co mi wtedy chodziło was_heute_augen_sehen Zawsze uważałam, że gdy warto, to i na wątek kilkuletni dobrze odpisać ;)W większości zgadzam się z Twoją wypowiedzią. W książkach największym atutem była nie ona sama, jakieś jej cechy charakteru czy umiejętności, co uroda i rodowód, nic poza tym. Sam Aragorn, jeśli mnie nie myli pamięć, to sprawiał wrażenie, jakby tron chciał odzyskać głównie po to, by dzięki temu stać się godnym posiadania ręki owej elfki, fakt rządzenia potężnym państwem czy opieki nad poddanymi zdawał się być niżej w jego hierarchii wartości...Dla mnie Aragorn był wybitnie odpychający w książce, zarozumiały, nadęty, egocentryczny pyszałek, już bardziej wolałam Arwena... dla mnie ich związek był bardzo nietrafiony, Arwena poza uszlachetnieniem krwi Aragorna nie dała nic pożytecznego - ot, pięknie wyglądała, co było wielokrotnie podkreślane w książce, chyba jeden Gimli potrafił się z tym nie zgodzić. Poza tym, nie zauważyłam, by powiedziała cokolwiek wartego uwagi, by zrobiła cokolwiek dla innych, siedziała w swojej złotej, pięknej bańce, której jakoś nie chciała opuścić. Nie zaznała bólu, znoju, cierpienia, nie obcowała z ludźmi, nie znała ich trosk. Dla mnie jako ludzka królowa jest wybitnie nietrafiona, zwłaszcza po tak wyniszczającej wojnie. W takim przypadku sam wygląd to nie wszystko, tym bardziej po odejściu takiego Gandalfa chociażby. Arwena powinna być mocnym wsparciem chociażby w radzie... a bądźmy szczerzy, jakoś nie sprawiła wrażenia w jakimkolwiek procencie zainteresowanej sprawami Gondoru czy innych ludzi, nawet względem reszty drużyny pierścienia zachowywała się wyniośle. Owszem, koniec końców została z Aragornem i odrzuciła życie elfa, ale mimo to, porównywanie jej do takiej Eowiny jest bardzo nietrafione. Może jestem w tym przypadku mało romantyczna, ale bardziej zadowala mnie pragmatyczne podejście ;) a najbardziej pasująca na miejsce królowej jest mimo wszystko Eowina. Czasy się zmieniły, świat poszedł naprzód, a Arwena mimo wszystko nadal była daleko za zmianami. Eowina szła naprzód, interesowała się losami ludzi, dojrzała, była po prostu ludzka. Może to zabrzmi dziwnie, ale moim zdaniem chyba nikt nie zasłużył na nią jako żonę xD Moai Jeśli chodzi o kwestię urody to w książce stawiam na Eowin, Tolkien tak ją opisuje, że chyba sama bym się w niej zakochała:P Piękna kobieta o silnym charakterze, natomiast aktorka grająca jej postać w filmie miażdży moje cale wyobrażenie o niej. Moai Eowyn. O wiele lepsza. Wielka wojowniczka. Wspaniała kobieta. Ale Arwen też fajna. Moai Eowina - Ona jest ze snu a ubrana w codzienność ! xDA Aragorn głupi był i wybrał tą Elfkę która była przez całe życie ukryta i nie zna potrzeb ludności, nie jak Eowyn którą ludnośc kochała i podziwiała za jej Arwen też silna i wojownicza ale nie tak jak Eowyn ^^Więc to oczywiste że Eowyn była by lepszą Królową Gondoru i Rohanu ! Moai A ja lubię obie, chociaż są zupełnie różne. Arwen o wiele ładniejsza, za to Eowina była dobrą wojowniczką. Cieszę się, że ostatecznie Aragorn został z Arwen, a Eowina z Faromirem. Taki układ według mnie jest najlepszy:) sinex3 ocenił(a) ten film na: 10 Moai Ja stawiam na Tauriel ;D :D :) sinex3 dla mnie w twórczości Tolkiena najlepsza po wielkiej Niennie z Valarów jest Galadriel:) Moai Oczywiście, że Eowina!Czemu nie Arwena? Po pierwsze, elfy są zbyt idealne, piękne , inteligentne, mądre, nieskazitelne, przy czym, brakuje im.. szaleństwa, nie potrafią się bawić tak na spontanie- tak je co zrobiła ona dla Śródziemia ? NIC! Dobra w filmie miała jeden akcent, uratował życie Frodowi ( Faramir, zrobił coś na podobną miarę, gdyby zabrał pierścień Frodowi - świat by upadł), ale w książce ta postać nic nie zrobiła totalnie - tylko wyglądała i wzdychała, strasznie lepsze, tak samo jak Eowina, ma królewską, krew, ale jakoś do walki się nie kwapi gdyby nie rzeka przed rivendel, to by nie była taka mocna w się mi, że było coś w książce co pokazuje, że jest nie godna bycia królową Gondoru. O ile pamiętam była mowa, że nie dba o dobro ludzi, che być tylko z Aragornem. ( Rozumiem , że miłość przede wszystkim, ale jako królowa, ma obowiązek troszczyć się o lud).Eowina? Niesamowita kobieta, los łagodnie się z nią nie obchodził, a i tak kochała swój lud. Potrafiła walczyć zadbać o w solówce ( przy pomocy Meriadoka) Czarnoksiężnika z Angmaru ( w książce, chyba to jego aura trzymał szeregi orków w ryzach jeszcze bardziej). Nie czekała biernie, była panią swego do urody? Arwena niby ładniejsza od Eowiny, tak niby idealna, ale ...właśnie zbyt taka cukrowa- słodka..ble..Eowina ma coś w sobie, jej uroda jak i charter dają fajne mnie to bardzo, że Eowina i Faramir zostali parą. Było to wynagrodzeniem dla Faramira od losu, za to co przeżył, a i Eowina będąc z Faramirem, miała kogoś kto, na pewno doceniał to co piękne . Faramir01 Komentarz dwuletni, ale powiem jedno - polać Ci, doskonała opinia odnośnie tych dwóch pań ;) Faramir01 cóż, aż skopiuję tu moją wypowiedź z innego wątku:Dla mnie zarówno w filmie, jak i w książce, odpowiedź jest jedna - Eowina. to... Arwena. Zarówno we Władcy, jak i Silmarillionie była dla mnie wybitnie bezpłciowa - brak jakiegokolwiek charakteru, mdła, bez wyrazu. Ot, piękna dama, która miała za cel leżeć, pachnieć i jedyne co miała w sobie, to rodowód. Podejrzewam, że gdyby nie fakt bycia córką Elronda i posiadania takich a nie innych przodków, większość czytelników oraz widzów już dawno by ją wyrzuciło do kosza jako postać. Na królową ludzi dla mnie jest kompletnie nietrafiona - elfy i tak odeszły, więc słaby to sojusz, o wiele bardziej przydatny by był związek z Rohanem, taka moja mała myśl... dodatkowo, Arwena nie sprawiała wrażenia osoby przejętej czy to wojną, czy to ludźmi. W książce ważny był tylko Aragorn, losy jego poddanych zdawały się jej fruwać i powiewać, że tak się wyrażę. Jak ktoś gdzieś napisał, zdawała się nie znać potrzeb ludzi, może nawet nie chciała ich poznać. Nudna postać, z taką Galadrielą odpada już na Tu co innego. Kobieta z krwi i kości, nie jakaś tam eteryczna istotka. Eowina ma swoje chwile zwątpienia, słabości, a mimo to walczy, nigdy się nie poddaje - jest o wiele bardziej ludzka i empatyczna. Zdolna do największego poświęcenia, prawie zginęła na wojnie z mieczem w dłoni. Tyle lat zamknięta w złotej klatce, pilnowała zgrzybiałego Theodena, mając poza ślepym na jej los bratem tylko Grimę i zmarłego potem kuzyna. I mimo to poświęcała się, poświęciła niemal wszystko co ważne dla niej, wolność, niezależność, radość życia. Czy Arwena jest zdolna do czegoś takiego, do takiej miłości i opieki bez czegoś w zamian? Nie wydaje mi okazała się najpotężniejszym wojownikiem w książkach - z pomocą Meriadoka sama jedna załatwiła Czarnoksiężnika z Angmaru, zrobiła to w obronie najbliższego jej człowieka, rozwaliła postać, której bał się sam Gandalf, jej czyn bardzo poważnie musiał podnieść Eowina, jak i Galadriela stały się niejako dobrymi wizytówkami kobiet - mocne, silne, walczące do samego końca, panie własnego losu. Arwena? Nie. Poza odrobinę egoistycznym uczuciem do Aragorna nie oferowała nic. Moai Przypomniała mi się odwieczna dyskusja na lekcjach polskiego : Danusia czy Jagienka... :)))) singri ocenił(a) ten film na: 9 yoanna1 Ale nawet Zbyszko jasno roztrzygnął tę kwestię i to jeszcze za życia taki moment - po wyzdrowieniu Maćka, młody wyjeżdża z Bogdańca. To właśnie wtedy spotka Hlawę :-D. Wspomina sobie najpierw Jagienkę, jak wiatr zawiał jej sukienką i takie tam. Potem idzie myślami do Danusi i dochodzi do wniosku "że to jest inne kochanie, jakby pobożniejsze i mniej po kościach chodzące". Znaczy od początku wiemy, że jeśli małżeństwo i dzieci, to tylko , Jagienką, Danusia była jak ten obrazek w kościele, do patrzenia i wzdychania. Błędem Zbyszka było upieranie się przy ślubie z nią. Gdyby był bardziej doświadczony, wiedziałby, że to nie jest miłość, tylko zauroczenie, uwielbienie...Przepraszam za odkopanie starego tematu, dopiero teraz weszłam na tę stronę. singri Akurat dla mnie Zbyszko był antypatyczną postacią. Gdyby porównywać go do jakiejś postaci z LotRa, to chyba najbardziej pasuje tu Pippin ;) obaj narwani, najpierw czyn ,potem myślenie, nie byli za specjalnie mądrzy, swój charakter poprawili dopiero w późniejszym czasie. Tyle, że naszego niziołka od początku dało się lubić, Pippin był w tym całym swoim zachowaniu po prostu sympatyczny, szczery, nie miał żadnych ukrytych motywów. A Zbyszko...Miałam przez pewien czas wrażenie, że on niekiedy się bawi zarówno jedną, jak i drugą dziewczyną. Świadomie, nieświadomie, ale manipuluje ich uczuciami. Poza tym... jakoś zniesmaczył mnie fakt wywiezienia niemal całego Spychowa po śmierci Juranda i Danusi, miałam wtedy bardzo mocne wrażenie, że dla Zbyszka te małżeństwo miało wartość jedynie materialną, byle położyć łapy na nie swoim. Jakoś... nie wiem. Poczułam kompletny brak szacunku dla powyższej dwójki. Może się mylę, może nie, ale Zbyszka i raz czy dwa Macka chętnie bym strzeliła w pysk ;) singri ocenił(a) ten film na: 9 nati02andi Zbyszko był narwany, ok. Poza tym miał "polną duszę" - znaczy bardziej nadawał się do bitki niż na salony. Niby umiał się zachować, ale nie miał ani daru wymowy, ani wywiózł Maćko, Zbyszko był wtedy tak załamany po śmierci Danusi, że niewiele myślał o takich sprawach. Zresztą on nigdy nie był materialistą, bardziej dbał o sławę rycerską. Danusia była dla niego skarbem, największą miłością Zbyszko od początku wiedział, że Jagienka go kocha. Jednak uważał, że jest związany z Danusią. Podejrzewam, że Danusia go nie kochała, a na pewno nie tak jak powinna. Była na to po prostu za młoda, co ona miała, dwanaście lat? Dopiero wchodziła w wiek dojrzewania, gdy poznała osobą, która cieszyła się z tego obrotu sprawy (ślub z Danusią, śmierć Danusi, ślub z Jagienką) był Maćko i powiem Ci, że też go nie lubię. Zbyszko koniec końców był szczęśliwy z Jagienką, ale najpierw musiał swoje odboleć po Danusi. I podejrzewam, że gdyby Danusia nie umarła, tylko do końca pozostała w tym dziwnym stanie, nie opuścił by jej i nie związał się z Jagienką. A Maćko od początku się cieszył. Znaczy, było mu szkoda Danusi, jasne, ale dla niego to był najlepszy obrót sprawy, bo i bogactwo, i wnuki, i "synowa" taka jakiej chciał. singri Maćko z całego towarzystwa wydawał się być najbardziej wyrachowany ;) w negatywnym tego słowa znaczeniu. Zbyszko... cóż. Dla mnie to taka pipa grochowa. Owszem, zbyt mądry nie był (ośmielę się powiedzieć, że niekiedy był wręcz idiotą), nie miał rodziców, może nawet nie miał swojego zdania, za bardzo zdawał się na Maćka. Ja rozumiem, młody, uczy się życia, ale brakowało w nim dojrzałości. Jego związek z Danusią moim zdaniem miał pewną szansę - gdyby dać im czas na przemyślenie pewnych spraw, na zebranie chociaż trochę obycia w świecie i pewnego doświadczenia życiowego, to mam wrażenie, że obydwoje by pasowali do siebie. Ale, pod warunkiem, że Zbyszek miał innego opiekuna - w tym przypadku Maćko był tak zafiksowany na punkcie Jagienki, że pewnie by zaczął mieszać w tamtym związku. Niestety, ale jak dla mnie, dla Maćka nie był ważny sam Zbyszko i jego uczucia, co raczej chwała swojego rodu. Fakt tak chamskiego wywiezienia Spychowa gdy ciała były niemal jeszcze ciepłe sprawia, że Maćko wydaje się być wręcz podłą szują i hieną cmentarną. singri ocenił(a) ten film na: 9 nati02andi Pipa grochowa :-D 100% racji! Taki trochę jak te bliźniaki z Potopu - "Ociec, prać?" Bez własnego jakby się wyrwał spod wpływu stryja to coś by z niego było. Widać to na Żmudzi, tuż przed odnalezieniem miał praktyczne podejście do życia (delikatnie mówiąc) - Zbyszko kocha Danusię? Niech kocha, a tymczasem niech sobie z Jagienką poluje i rozmawia... Zbyszko cierpi? Przejdzie mu, a tymczasem niech sobie z Jagienką pogada :-DTa jego pazerność mnie na początku książki bawiła, ale złupienie Spychowa mnie też wkurzyła. Tym bardziej, że zostawili tam Hlawę - chłopak miał w gołych ścianach siedzieć?Hlawa jest moim ulubionym bohaterem :-D singri Hlawa faktycznie, był bardzo wierny i zasłużył na trochę radości ;) a to, co Maćko zrobił... wiele mogę zrozumieć, poza tym, wtedy czasy były inne... ale jak dla mnie, Maćko zachował się tak samo jak Krzyżacy, którzy robili najazdy, łupili i znikali. Zachowanie identyczne. Zero empatii, zero ludzkich odruchów, zawsze tylko ja, ja, JA. Moim zdaniem, do pewnego momentu faktycznie spisywał się jako mentor, ale potem jego wpływ stał się wręcz toksyczny. Już bardziej pasowało mi towarzystwo księcia i księżnej, przy których Zbyszko zaczął w końcu pozytywnie się zmieniać. Przy których opiece on i Danusia moim zdaniem mieli szansę na zdrowy, dobry związek, bez jakiegoś ziemiańskiego mezaliansu, to widziałam w zamysłach Maćka względem pragmatyzmem, ale mimo wszystko, minimum przyzwoitości wymaga uszanowania śmierci i żałoby... U starszego rycerza tego nie było. Jak mówiłam, ledwo trupy ostygły, ledwo Zbyszko zdążył zapłakać, to Maćko jak ostatnie ścierwo wywiózł niemal wszystko, co cenne. Byle pod siebie. Zero wsparcia dla bratanka. Szuja i tyle... nati02andi *mezaliansu - tfu, raczej połączenia jak już, mój błąd ;) singri ocenił(a) ten film na: 9 nati02andi Charakter Maćka najlepiej oddaje jego reakcja, gdy Zbyszko wraca do Bogdańca po pojedynku z Rottgierem. Zbyszko przywozi ze sobą ośmiu chłopa, a dwóch odesłał razem z ciałem. A Maćko..."Nie mógł to książę własnych ludzi wysłać?"Cały Maćko. Aby do siebie, do siebie! Jasne, tłumaczył sobie, że to nie dla niego, tylko dla Zbyszka, dla chwały rodu i takie tam. Ale to jemu najbardziej zależało na tej chwale i że on najpierw chciał sprzedać Spychów. Z trudem dał się przekonać Zbyszkowi, że nie wypada sprzedawać "jurandowych kości".I ten jego brak szacunku do Jagienki, że jak dziewczyna, to pewnie głupia... singri Przyznam, że Krzyżaków za dobrze nie pamiętam ;) ale zachowanie Maćka... ta podła obłuda, grzebanie w Spychowie, do którego nie miał żadnego prawa, traktowanie wszystkich jak przedmioty służące do spełnienia ambicji... a wszystko to ze służalczą, rzygogenną postawą względem opata... On nawet nie krył się z tym, że Danusia jest dla niego osobą drugiego sortu, że chodzi mu tylko o pieniądze, podły dupoliz. A już to, że Jagienka miała więcej empatii względem Danusi niż zbyszkowy stryj... Sienkiewicz nie przemyślał pewnie tego do końca, z Maćka wyłania się nie zdolny, mocny rycerz, a zwykła gnida. Moai Najlepsza dupa tam jest legolas Nie umiemy mówić o śmierci, choć jest przecież najbardziej intymnym, a zarazem najbardziej naturalnym wydarzeniem w życiu człowieka. Nie ma jednak w tym naszej winy. Jak kruche jest życie, uświadamia nam tak naprawdę wiadomość o nieuleczalnej chorobie. Po szoku pojawia się niewiara w lekarską diagnozę: To musi być pomyłka! Spis treściMemento mori - śmierć dotyczy każdegoOd buntu do akceptacji śmierciOswajanie śmierci poprzez rozmowę z osobą chorąOswajanie śmierci: życie z wiedzą o nadchodzącej śmierciOswajanie śmierci: żałoba zwykle trwa około roku Ojciec cały czas udawał, że dobrze się czuje. Nie przyznawał się do bólu. Nie chciał nas martwić. Wiedział, że umiera, ale nie udało nam się o tym porozmawiać - te słowa córki pacjenta hospicjum mogłoby powtórzyć wielu z nas. Dawniej ludzie umierali w domu, w otoczeniu bliskich. Żegnali się z nimi, godzili, przekazywali swoją wolę. Przy łożu śmierci stawali krewni i sąsiedzi. Był czas na czuwanie, modlitwę, ważne gesty. Dzisiaj śmierć została odarta z majestatu, wypchnięta z naszego życia jak coś wstydliwego. Często ma miejsce w szpitalu pod nieobecność rodziny, a my nie wiemy, jak się wobec niej zachować. Nie umiemy mówić o śmierci - najbardziej intymnym, a zarazem naturalnym wydarzeniu w życiu człowieka. Nie ma w tym naszej winy. Rozwój cywilizacji sprawił, że straciliśmy bezpośredni kontakt z przyrodą, a tym samym możliwość obserwowania jej rytmu. Zmienił się model rodziny. Najczęściej nie obserwujemy z bliska, jak starzeją się i umierają nasi dziadkowie, pradziadkowie. Śmierć jest więc dla nas czymś zupełnie nowym, niezrozumiałym i strasznym. A mimo to trzeba mówić o niej. Pracownicy hospicjów opiekujący się umierającymi twierdzą, że nie powinien to być w naszych domach temat tabu. Najlepiej oswajamy się z umieraniem, gdy o nim rozmawiamy. Pomagamy w ten sposób odchodzić naszym bliskim. I paradoksalnie, sami właśnie dzięki śmierci odnajdujemy głębszy, prawdziwy sens swojego życia. Memento mori - śmierć dotyczy każdego Ludziom młodym i w pełni zdrowym śmierć wydaje się tak odległa, że aż nierzeczywista. Wszyscy w głębi duszy łudzimy się, że nigdy nie nastąpi. O kruchości życia przypomina dopiero tak naprawdę nieuleczalna choroba. Na pierwszy plan wysuwa się ciało, bo od niego zależy nasze być albo nie być. Reszta jest nieważna. Choroba ciała staje się źródłem lęku przed bólem, niedołężnością, samotnością, sądem ostatecznym. Jedni mają odwagę mówić o tym wprost, inni sądzą, że taka rozmowa przybliży ich do śmierci, i unikają jej. Od buntu do akceptacji śmierci Nagła wiadomość o nieuleczalnej chorobie powoduje, że człowiek doznaje szoku, jest zdezorientowany. Zaraz potem zaczyna zaprzeczać wszystkiemu, co mówią lekarze: - To jakaś pomyłka. Niemożliwe, żebym był tak poważnie chory. Powoli jednak okrutna prawda zaczyna docierać do jego świadomości. Narasta złość przeciwko całemu światu, również przeciwko sobie. Chory nie potrafi zaakceptować własnej ułomności, utraty pozycji w rodzinie i firmie. - Niektórzy pacjenci dowiadują się o chorobie nowotworowej z dnia na dzień i tak samo szybko muszą zrezygnować z pracy - mówi Sławomira Woźniak, psycholog w Archidiecezjalnym Zespole Domowej Opieki Paliatywnej. - Szczególny gniew odczuwają mężczyźni będący na kierowniczych stanowiskach. Nie potrafią pogodzić się z faktem, że świat rządzi się innymi prawami niż te, które oni ustanowili. Że nieodłącznymi elementami życia są cierpienie i śmierć. Po pewnym czasie chory rezygnuje jednak z buntu i zaczyna się targować. Próbuje odwlec moment śmierci - do ślubu córki, do narodzin wnuka. Potem przestaje wierzyć w sens tych zabiegów i wpada w depresję. Nie chce przyjmować leków, jeść. Wreszcie dojrzewa do akceptacji choroby i śmierci. I o dziwo, to mu daje spokój. Staje się życzliwy dla otoczenia i samego siebie. Zaczyna nawet cieszyć się chwilą. - Pewna młoda kobieta znalazła największe szczęście w przyglądaniu się swoim dzieciom - opowiada Sławomira Woźniak. - „Tylko sobie siedzę i na nie patrzę. Nic więcej mi nie potrzeba” - zwykła mawiać. Ten rodzaj dystansu jest niemal nieosiągalny dla ludzi zdrowych. Oswajanie śmierci poprzez rozmowę z osobą chorą Rzadko odwiedzamy konających przyjaciół czy sąsiadów. Uważamy, że przecież nie wypada; że w takich momentach chory powinien pozostać sam na sam z rodziną. W konsekwencji nie mamy pojęcia, jak się zachować, co mówić, kiedy umierającym jest ktoś spośród naszych najbliższych. - W takiej sytuacji rodzina musi się dopiero nauczyć postępowania ze śmiertelnie chorym - mówi ksiądz Andrzej Dziedziul, dyrektor Ośrodka Hospicjum Domowe. Najczęściej otoczenie jest tak samo przerażone jak chory. Nie chce go zranić. Omija temat śmierci. Próbuje utrzymać prawdę w tajemnicy. Zdarza się również, że obie strony są świadome beznadziejności sytuacji, ale nie mówią o tym, żeby nie sprawiać sobie wzajemnie przykrości. Rozmowę zastępuje nieustannie powtarzane pytanie: „jak się czujesz?”. To rodzaj ucieczki przed problemem. Oswajanie śmierci: życie z wiedzą o nadchodzącej śmierci Wydawałoby się, że czas od wyjścia ze szpitala jest dla śmiertelnie chorego tylko czekaniem na koniec. „Przykro mi, ale nic się już nie da zrobić”. Te słowa lekarza wielu pacjentów traktuje jak wyrok. Do jego wykonania pozostaje zwykle jeszcze kilka miesięcy, tygodni, dni. Bywa, że ostatnie miesiące czy tygodnie życia stają się niezwykle cennym i pięknym okresem. Jest wreszcie okazja, by spotkać się z dawno nie widzianym krewnym, przebaczyć sąsiadowi, uporządkować sprawy majątkowe, zrzucić z serca dręczącą tajemnicę. To wszystko chory może zrealizować właśnie za pośrednictwem bliskich. Nie dokona tego, jeśli nie przełamią wspólnie bariery milczenia na temat śmierci. Żal za życiem jest odczuwany przez umierających bez względu na wiek. Staruszek równie mocno broni się przed śmiercią jak nastolatek. Zdarza się jednak, że ludzie starsi mają poczucie spełnionego życia i z niecierpliwością oczekują końca, modlą się o jego rychłe nadejście, są przygotowani. Cieszą się na myśl o spotkaniu zmarłych członków rodziny, przyjaciół. Być może poszczególne etapy reakcji na chorobę (szok, bunt, gniew, targowanie się, depresja, akceptacja) rozciągają się u nich w czasie. Być może niektórzy starsi ludzie przechodzą je znacznie wcześniej, bo przeżyli już śmierć kogoś innego albo nie przechodzą ich w ogóle. Bez wątpienia jednak bardziej u siebie czują się wśród zmarłych niż wśród żywych. - Babcia umarła, kiedy byłam na praktykach studenckich - wspomina 40-letnia Joanna. - Przyśniło mi się, że zabrała mnie na ciastka, usiadłyśmy je zjeść na ławce w parku, a ona powiedziała, że to pożegnanie, bo nigdy razem nie pójdziemy na coś słodkiego. Rano zadzwoniłam do domu. Wiedziałam, że stało się coś złego. Wierzę, że babcia naprawdę przyszła się ze mną pożegnać. Oswajanie śmierci: żałoba zwykle trwa około roku Śmierć najukochańszej osoby to nie koniec, ale początek bólu dla tych, którzy zostali. Żałoba ma rozmaite objawy i fazy. Niczemu nie można się dziwić, każdy reaguje po swojemu. Niektórzy płaczą, inni nie znajdują w tym ulgi, wiele osób odczuwa fizyczny ból i choruje. Bywa, że ludzie rzucają się w wir pracy, aby zmęczyć się i nie myśleć. Dawniej uważano, że przez trzy dni po śmierci dusza zmarłego przebywa w domu. Ale nasi zmarli nigdy od nas nie odchodzą, są obecni w myślach, wracają w snach. Pocieszamy się, że kiedyś się spotkamy w świecie bez bólu i cierpienia. - W przypadku choroby nowotworowej żałoba po zmarłym zaczyna się jeszcze przed jego śmiercią - mówi Maria Bogucka, psycholog w Ośrodku Hospicjum Domowe. - Rozpaczy towarzyszy całkowita dezorganizacja życia. Podczas żałoby trzeba je uporządkować na nowo. W polskich warunkach trwa to zwykle od pół roku do dwóch lat. Ale obecność zmarłego jest odczuwana przez bliskich znacznie dłużej. Jeśli jednak wracają oni w tym czasie do codzienności: pracy, szkoły, domowych obowiązków, nie ma powodu do niepokoju. Gorzej, jeżeli jeszcze po dwóch latach osoba osierocona nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji. Powinna się zgłosić do specjalistów, którzy poradzą jej, jak nauczyć się żyć. miesięcznik "Zdrowie"

jak nazwana została śmierć danusi